Wychowywanie dzieci to żadne tam powołanie. To doskonalenie umiejętności przetrwania i tyle.
Oto pomysły jakie sprawdziły się w moim przypadku. Nie mówię, że są uniwersalne i sprawdzą się u każdego.
Nie twierdze, że są doskonałe, a już z całą pewnością nie zawsze są zgodne z nowoczesnym duchem wychowywania bezstresowego.
Nie mówię, że musisz, ale... może warto spróbować?
DYSPLAZJA STAWÓW BIODROWYCH I FREJKA:
- Zaopatrzcie się w kaftaniki/body z kołnierzykiem. Większość frejek ma szelki z parcianych pasków, żadne ochraniacze czy podkładanie pieluszki nic nie da. Dziecko będzie miało poobcieraną szyję albo potówki. Kaftanik/ body z kołnierzykiem załatwią sprawę. I nie grymaście podczas zakupów. Ciężko je dostać, więc bierzcie co dają.
- Pod nóżki podkładajcie zwinięty kocyk lub pieluszkę. W końcu te nóżki wiszą w powietrzu i po jakimś czasie zaczynają omdlewać, a wtedy już nic syreny nie uciszy.
- Trzeba być konsekwentnym. W przypadku frejek najgorsi są dziadkowie, chcący ulżyć biednemu dziecku. Niestety w takich przypadkach należy stać się żandarmem, pilnującym by frejka była na swoim miejscu. W końcu co lepsze 6 tygodni koszmaru frejki czy robienie przerw od niej co może wydłużyć noszenie nawet o kilka miesięcy? A pamiętajcie, że później dziecko chce siadać, raczkować, podnosić się... z frejką to odpada.
- Kiedy moja córka była już bardzo marudna brałam ją na ręce, ale w taki sposób, że była plecami zwrócona do mnie. Ciekawość przezwyciężała niewygodę.
ZĄBKOWANIE:
- Zamiast podać kolejną dawkę syropu przeciwbólowego, albo czopek, lepiej nalać na palec trochę tego leku i posmarować dziąsła. Lek zacznie działać dużo, dużo szybciej [ patent mojego ukochanego pediatry ;-) ].
- Jeśli dziecko jest smoczkowe warto trzymać kilka smoczków w zamrażalniku. Kiedy dziecko zaczyna popłakiwać, daje się taki smoczek i z reguły śpimy dalej. Istotne jest jedynie to, żeby tych smoczków było kilka. Inaczej mogą nie zdążać się schłodzić do właściwej- przynoszącej ulgę- temperatury.
- U mnie żadna z maści chłodzących się nie sprawdziła. Działała przez pierwsze dwa, trzy razy, a potem już nie. Jeśli jednak u kogoś działa to o wiele łatwiej jest ją zaaplikować nakładając na smoczek i podając dziecku smoczek [ oczywiście jeśli jest tak chowane].
PIERWSZA WIZYTA U FRYZJERA:
- Zabierzcie trochę ściętych włosów. W domu można stworzyć swój portret "za wiele wiele lat", doklejając narysowanej buzi włosy, wąsy/brodę z naszych ściętych włosów [ to patent cioci Kasi z Krakowa. Ja niestety dowiedziałam się już o nim po fakcie].
- Nawet jeśli nie czujemy się na siłach samemu ściąć włosy naszej pociechy, to obcinajmy chociaż kosmyk. Dziecko oswoi się z widokiem nożyczek przy swojej twarzy [ rada mamy fryzjerki, jaką dostałam na placu zabaw].
POTRZEBA POMAGANIA
Na pewnym etapie swojego życia młody człowiek odczuwa przemożną chęć pomagania nam we wszystkim. Im bardziej się śpieszymy, im mniej mamy czasu, im większe prawdopodobieństwo wypadku, tym chęć pomocy u dziecka większa. Dlaczego tak jest pojęcia nie mam. Można oczywiście warknąć, że ma spadać i pod nogami się nie pałętać, ale najczęściej [ przynajmniej u mnie w domu] kończy się to łzami i tekstem w stylu "bo ja tylko chce ci pomóc i być potrzebna/nym". W ostateczności zaczynam pocieszać, tłumić wyrzuty sumienia, że jestem wyrodną matką, bo dziecko się garnie do pomocy, a ja metaforyczną miotłą przeganiam i suma summarum, i tak już spóźniona pozwalam na pomaganie, co jeszcze bardziej opóźnia wykonanie zadania. No dobrze, tak bywało, dopóki nie opracowałam kilku sposobów.
W KUCHNI- nie ma to jak gotowanie. Tu człowiek marzy o trzeciej ręce, żeby wszystko ogarnąć, a tu przychodzi mały ludź i chce z tobą gotować. Nic tylko siąść i płakać. Oczyma duszy widzimy wylewający się na ludzia wrzątek/ gorący olej, tryskającą fontanną krew z obciętych palców, tudzież innych części ciała, itd. A wcale nie musi tak być.
- Mam w lodówce dyżurne pieczarki. Małe paluszki doskonale obierają pieczarki. Potem plastikowy nóż- taki jak się dostaje w garkuchniach, jakaś deska i niech kroi do porzygania gdzieś w kątku kuchni, nie pałętając się pod nogami. Pieczarki można później udusić z cebulką na maśle i albo do domowej pizzy albo jako jarzynkę do obiadu podać.
- Sałata też powinna się sprawdzić. Nie dość, że trzeba porwać na małe kawałki, to jeszcze potem mieszanie śmietany z cukrem. Potrzeby kulinarno-pomocnicze są z reguły zaspokojone na jakiś czas, a my mamy dodatek do obiadu.
- Warto mieć w kuchni małe nożyczki do papieru. Pęczek kopru/pietruszki, niewielka miseczka [ najlepiej plastikowa i niech tnie na drobne kawałki. Przypominajmy jedynie by nożyczki były skierowane w dół miseczki [ i od razu napiszę, że krojenie tejże pietruszki lub koperku plastikowym nożem, jak w przypadku pieczarek nie sprawdza się].
- Dobry do krojenia plastikowym nożem jest banan. A potem tylko kromka chleba posmarowana masłem, plasterki banana i... mała przekąska gotowa. Zanim zaczniecie psioczyć, spróbujcie. Kanapki z bananem, jabłkiem lub gruszką są nie tylko smaczne, ale i pożywne.
PRACE DOMOWE:
- Wkładanie i wyjmowanie prania [ lepiej sprawić sobie kosz- ciut większy - bo z trafianiem do miski różnie bywa].
- Dzielenie prania - białe, czarne, kolorowe... - można połączyć z nauką kolorów.
- Ścieranie kurzu.
- Spryskiwanie roślin [ podlewania nie polecam, bo bez nadzoru kończy się powodzią ale spryskiwacz... przyjaciel padniętej matki]. Jeśli roślin nie posiadamy - poświęcić się. Zjeść awokado i zasadzić pestkę. Dlaczego awokado? Ano dlatego, że im częściej będzie spryskiwane tym lepiej. Nie ma bardziej przyjaznej rodzicom i odpornej na dziecięcą opiekę rośliny. No, może rzeżucha, ale ona krótkoterminowa jest.
SZAŁ MALARSKI:
Dzieci uwielbiają malować. Zwłaszcza farbami. To czego przeciętna matka najbardziej się boi to pomalowanych ścian, podłóg i zniszczonych mebli. To kilka udogodnień, które u mnie się sprawdziły:
- Kiedy dzieci były na początku swojej kariery malarskiej i malowały z rozmachem [ zwykła kartka z bloku nie wystarczała] kupowałam papier pakowy. Taśmą przyklejałam go do podłogi. Dzięki temu mogły malować bez ograniczeń, a ja miałam czysto.
- Jeśli postanowimy sprawić dziecku mazaki, upewnijmy się, że są zmywalne [ mój kreatywny syn, gdy tylko na moment spuściłam go z oczu pomalował sobie nos na czerwono, bo chciał być reniferem Rudolfem]. Z reguły jest to gdzieś na opakowaniu napisane drobnym druczkiem. Poza tym, jeśli mazaki są dopuszczone dla dzieci poniżej 3 roku życia to raczej są już z założenia zmywalne [ ja nie spotkałam się z takimi, które były dla najmłodszych i były niezmywalne].
- Zwykłe farby plakatowe doskonale zastępują farby do malowania palcami, a są o wiele tańsze.
- Kiedy zostanie nam resztka farbki plakatowej i trochę już się zestarzeje - możemy ją wykorzystać do doświadczeń, zamiast beztrosko wyrzucać.
- Z pustych opakowań po farbkach można wyczarować wiele rzeczy, dlatego lepiej je umyć i zachować na deszczowe dni.
- Wypisane mazaki doskonale sprawdzają się przy farbowaniu wydmuszek lub łupin orzechów.
CHOROWANIE:
- Wysoka gorączkę dużo szybciej zbijemy, kiedy do wody na okłady, albo do chłodzącej kąpieli dodamy trochę octu spirytusowego [ ok łyżeczki od herbaty na szklankę o pojemności 250 ml]. Skutkuje nawet wtedy, gdy nie dają rady czopki i inne środki farmakologiczne. Jedynym mankamentem jest zapach.
- Uporczywy, wodnisty katar, który najbardziej przeszkadza dziecku w czasie snu można zminimalizować, a w niektórych przypadkach nawet się go całkowicie pozbyć, dając dziecku do wypicia napar z majeranku [ czubatą łyżeczkę majeranku zalać gorącą wodą - szklanka 250 ml. - Zamieszać, nakryć np. spodeczkiem i pozostawić do wystygnięcia. Następnie odcedzić i dać do wypicia]. Tak zaparzony majeranek - najlepiej jest jak od zalania do podania minie ok 24 h - traci większość swoich olejków eterycznych, dzięki czemu dziecko łatwiej da się przekonać. [ To patent ciotki Lusesity, który przetestowałam na własnych dzieciach]
Moje dzieci raz na jakiś czas przechodzą bunt spacerowy. Skoro nie mogą iść na plac zabaw, to wolą być w domu. Szkoda mi takich dni, zwłaszcza jeśli wcześniej przez kilka padało, lub zapowiedziane jest załamanie pogody. Dobrym sposobem na namówienie ich do wyjścia z domu jest Wyprawa. Zabieramy wtedy wiaderka lub koszyczki i wyruszamy na wędrówkę w poszukiwaniu skarbów [ trasą może być okoliczny park, inny teren zielony lub tereny w okolicy działek lub domków jednorodzinnych]. Najczęściej jesteśmy wtedy piratami [ piraci uwielbiają taplać się w kałużach i błotku, więc obowiązkowym elementem są kalosze i ubrania, których mi nie żal - już nauczyłam się, że na taki spacer powinny być specjalne ubrania - plamy z kałuż nie zawsze da się sprać, zwłaszcza wtedy, gdy w kałuży był smar, lub resztki paliwa dlatego trzymam w szafie po jednym takim "wyprawowym" komplecie.] A oto kilka zasad, które ułatwiają Wyprawy:
- na wyprawach można się ubrudzić, ubłocić, bo to wyprawa
- wyprawa powinna mieć ustalona trasę [ improwizacja w przypadku małych piratów to przepis na klęskę i nerwy]
- ustalmy co jest na liście skarbów do poszukiwania [ trzeba mieć przynajmniej ogólną wizję, co po wyprawie chcemy z dzieckiem zrobić. Inaczej berbeć przyniesie stos kamieni, dwa patyki i będzie chciał zbudować samolot]. Np. "Dziś szukamy skarbów z których zrobimy motyle". Dzięki temu dzieci wiedzą czego poszukiwać. Oczywiście lista nie jest Biblią i można ją nieco modyfikować w czasie samej wyprawy.
- Nie chodźmy ciągle tą samą trasa, bo dzieci się znudzą. Nawet najmniejsza modyfikacja będzie mile widziana.
- Już na samym początku wyraźnie zaznaczmy "czego nie zbieramy". To ważne, bo później, w czasie spaceru nie powinnyśmy zabraniać małemu poszukiwaczowi zabrania jego odkrycia do domu, nawet jeśli nam się nie podoba.
Znacie to? Jesteście na spacerze/zakupach/wędrowce, a tu dziecko oświadcza, że dalej nie idzie. Oczywiście można wziąć na ręce i iść dalej, można też spróbować wierszyków lub piosenek urozmaicających chodzenie. Nie mówię, że zawsze zadziała, ale czemu nie przekonać się samemu?
- wierszyk:"Idziemy, idziemy, idziemy, a teraz podskakujemy, podskakujemy, podskakujemy. Idziemy, idziemy, idziemy, a teraz biegniemy, biegniemy, biegniemy. Idziemy, idziemy, idziemy, a teraz maszerujemy, maszerujemy, maszerujemy. Idziemy, idziemy, idziemy, a teraz spokojnie stajemy, stajemy, stajemy..." Za każdym razem dziecko musi się dostosować do polecenia: biec, maszerować, stać... Można wymyślać własne "urozmaicenia" nudnego chodzenia, lub podane przeze mnie powtarzać w kółko.
- Piosenka o stonodze [ śpiewana w marszowym rytmie]:" Idzie sobie stonoga, stonoga, stonoga. Śle całuski stonoga, stonoga, hej. Idzie sobie stonoga, stonoga, stonoga, macha rączką stonoga stonoga, hej. Idzie sobie stonoga, stonoga, stonoga, podskakuje stonoga, stonoga, hej..." Podobnie jak w przypadku wierszyka, dziecko, wcielając się w postać stonogi wykonuje wszystkie polecenia, a z czasem powinno i śpiewać piosenkę. Jeśli dysponujemy więcej niż jednym dzieckiem powinny one albo iść za rączkę, albo gęsiego. Dzięki temu nasza stonoga będzie miała więcej nóg.
Nie znam dziecka, które w okolicach końca listopada/początkach grudnia nie zabiera się do pisania listu do św. Mikołaja. I bez względu na to, czy potrafi już pisać czy nie, list jest swoistym szyfrem, przy którym kod enigmy to zadanie dla dwulatka. Oczywiście najbardziej przerażające są te rysunkowe. Adresat mikołaj [ babcia, dziadek, tata, mama] usiłują później odgadnąć "co też autor miał na myśli".
Nie mniej straszne są te pisane, i to nawet przy użyciu liter ze znanego nam alfabetu. Cóż z tego skoro ich forma przypomina zbiór zagadek Sfinksa " Chcę taki samochód, który ma takie świecące coś i to się rusza, a to drugie to nie." Oczywiście są dzieci, które spędziwszy większość życia przed telewizorem na wyrywki znają wszystkie reklamy, a co za tym idzie i nazwy markowych zabawek. Moje niekoniecznie.
Po wielu średnio udanych próbach [ łącznie z tym, że dzieci rysowały, a ja dodawałam komentarze lub dzieci dyktowały a ja pisałam], udało nam się wypracować, całkiem dobrze działający system.
Mniej więcej od początku listopada [ jak tylko w sklepach zaczynają się akcje "bożonarodzeniowe /prezentowe" zbieram wszelkie ulotki, katalogi, gazetki, w których są produkty dla dzieci [ nie tylko zabawki]. W dniu pisania listu do Mikołaja dzieci dostają dużą kartkę [ papier do drukarki], klej i nożyczki. Z zebranych gazetek/ulotek dzieci tworzą list, który ewentualnie można uzupełnić rysunkiem pomocniczym [ gdy nie ma czegoś co powinno być dodane do wybranego prezentu, np jest lalka, ale nie ma kapelusza, który ona "koniecznie" musi mieć] lub komentarzem rodzica [np. "chodzi o lalkę, niekoniecznie tej firmy czy tak wyglądającą"].
Nie ograniczajmy gazetek tylko do stron z zabawkami. W zeszły roku na listach prezentowych moich dzieci pojawiły się np.:
- bluzka z myszką miki
- skarpetki z kucykiem Ponny
- pościel ze świnką Peppą
- kruche ciasteczka z czekoladowymi misiami...
I jeszcze jedno. Taki gotowy list, można skserować i wysłać wszelkim Mikołajom [ babcia, dziadek, ciocia, wujek], zostawiając sobie oryginał. Za rok, przy pisaniu kolejnego listu, można się nim posiłkować, jeśli nie zostało spełnione jakieś życzenie, które dalej jest marzeniem.
Aha, jeszcze jedno. Taki list można też podzielić na części, dzięki czemu poszczególni mikołajowie nie zdublują prezentów ;)
URODZINY... NIEKONIECZNIE W DOMU
Urodziny... O ile pierwsze - choć wydają nam się stresujące - przechodzą [ ocena z perspektywy czasu ] bezproblemowo, o tyle im więcej lat ma solenizant tym bywa gorzej. Z czasem tort w gronie najbliższej rodziny przestaje być atrakcyjny. Pojawiają się koledzy/koleżanki z przedszkola, podwórka, klubów i ...nie wiadomo kiedy, okazuje się, że nasze dziecię chce mieć imprezę dla rówieśników.
Pierwsze imprezy organizowałam w domu. W zeszłym roku postanowiliśmy spróbować jak to jest, gdy nie trzeba po gościach sprzątać, a rodzic solenizanta jest ... rodzicem, a nie animatorem, kucharzem, sprzątaczką itd.
Urodziny zorganizowaliśmy w muzeum. Były jednymi z pierwszych [ w grupie dzieci jakie nas otaczają], więc mam za sobą wiele, wiele przejrzanych ofert.
Ostatnio niemal co tydzień bywamy na tego typu imprezie, możemy zatem podzielić się z wami subiektywnymi ocenami niektórych miejsc [ zgodnie z zasadą "co kto lubi"]. Może komuś się przyda i oszczędzi czasu w poszukiwaniach.
- PLAC ROZWOJU ROBOTOWO - zdecydowanie największym minusem jest lokalizacja. Znalezienie miejsca parkingowego stanowi wyzwanie. Dla mnie na minus jest też to, że trzeba wchodzić "przez sklep" z lego, co nieuchronnie wiąże się z "kupisz mi mamo?" [ Choć trzeba przyznać, że ceny są "przyjazne rodzicom"]. Jest też dość mało miejsca dla samych rodziców [ kanapka, dwa mikro stoliki, kilka krzeseł w części sklepowej], co przy większej liczbie stanowi problem.Teraz o plusach. Dość bogata oferta tematyczna. My byliśmy na "urodzinach marzeń". Ciekawa propozycja odnośnie zabaw, choć odnoszę wrażenie, że przejścia pomiędzy jedną, a drugą zabawą musiały być zbyt długie, bo część dzieci przychodziła do rodziców [ imprezujemy od jakiegoś czasu w stałym gronie, więc takie "przychodzenie" nie tylko łatwo zaobserwować, ale i nasuwa ono pewne wnioski]. Na plus jest ilość animatorów, którzy biorąc pod uwagę możliwości lokalowe pewnie się teleportują, bo jednocześnie są wszędzie gdzie potrzeba, a nie zderzamy się z nimi w wąskim korytarzu łączącym pomieszczenia. Z perspektywy rodzica solenizanta, zdecydowanie na plus są ceny. Nie wiem czy sprawdzi się im lista prezentowa [ dostępna taka opcja, jeśli prezentami mają być klocki lego], bo w Polsce mam wrażenie, nie jest to zbyt popularne. Fajne jest też to, że za niewielką opłatą można mieć opiekuna do młodszych dzieci [ młodsze rodzeństwo zapraszanych gości, które pojawia się, bo nie było z kim go zostawić, może stanowić całkiem poważny problem logistyczny]. Po stronie pozytywów jest też ich strona internetowa. Można na niej znaleźć wyczerpujące [ moim zdaniem] informacje odnośnie oferty urodzinowej, co nie wszędzie się zdarza.
- SKAKANKA -w skakance byliśmy kilkakrotnie. Ciężko znaleźć minusy może poza ceną [ w przypadku niektórych zabaw tematycznych] i koniecznością bardzo wczesnej rezerwacji, jeśli chce się wybierać godzinę. Z drugiej jednak strony... naprawdę fajni animatorzy [ nigdzie tak rzadko nie przychodzą do rodziców dzieci jak właśnie tam], program urodzin opracowany w bardzo interesujący sposób, kwestia rodziców rozwiązana bez dodatkowego nakładu pracy [ na miejscu jest kawiarenka z rozsądnymi cenami i wielkim telewizorem, gdyby ktoś chciał skontrolować jak bawi się jego dziecko]. Skakanka to moim zdaniem rewelacyjna alternatywa dla wszelakich kulkolandii w centrach handlowych. które jedynie z pozoru mają atrakcyjne ceny [ jak się policzy ukryte koszty już tak różowo nie jest]
- FAMIGA - SALA DOŚWIADCZEŃ ŚWIATA - Mega plusem jest parking. Duży, przestronny. Minusem - niemożność przygotowania własnego poczęstunku.Nieoznakowany wjazd, który łatwo przeoczyć i przejście do szatni przez salę/ kawiarenkę, w której dzieci bawią się siedząc na podłodze [ wyobraźcie sobie deszczowy dzień] Sala dla rodziców [ nazwana na stronie kawiarenką] choć na pierwszy rzut oka wydaje się przestronna, przestaje być taką, gdy pojawiają się rodzice. Wtedy zaczyna być tłoczno. Pozytywne uczucia budzi program urodzin bardzo fajny - dzieci jeśli się pojawiały, to tylko po to, by podekscytowane opowiedzieć co się przed momentem zdarzyło, animatorki - potrafiące okiełznać i zainteresować nawet dużą grupę dzieci.
- MUZEUM PRZYRODNICZE- To miejsce w którym byliśmy i jako goście i jako organizatorzy. Uczciwie przyznaję, ze gdyby nie to, ze wcześniej byliśmy na muzealnych urodzinach jako goście, to nie wiem czy bym się zdecydowała. Oferta na stronie jest... oględnie mówiąc średnia i absolutnie nie ukazuje jakie to fajne miejsce. muzeum oferuje animatorów [ dobranych pod kątem wieku gości]. Przestronną salę, wraz z zastawa i dekoracja, w której jest poczęstunek [ we własnym zakresie]. Płaci się za rzeczywistą liczbę gości [ u nas zjawiło się mniej dzieci niż było na liście kiedy rezerwowałam termin] już po imprezie. w cenie jest malowanie twarzy i sztuczki magiczne [ w wielu miejscach są za dodatkową opłatą]. dwugodzinny program opracowany jest z uwzględnieniem zwiedzania poszczególnych wystaw muzealnych. Na każdym etapie oprócz zagadek i zadań do wykonania, są dodatkowe atrakcje, m. in. w sali z żywymi zwierzętami solenizant osobiście karmi małpki, a dzieci mają możliwość pogłaskania [ solenizant może wziąć na ręce] kameleona czy węża. "Trasy" i zadania dostosowane są do wieku dzieci. Jedynym minusem jaki przychodzi mi do głowy jest kwestia parkowania. Prawdopodobieństwo, ze uda się nam zaparkować gdzieś niedaleko muzeum jest naprawdę niewielkie. Pośrednio minusem jest też kwestia "co zrobić z rodzicami". My zabraliśmy rodziców do OLD TOWN. Choć muzeum znajduje się w centrum Krakowa, ciężko znaleźć w pobliżu miejsce, gdzie można by zaprosić rodziców na czas trwania imprezy i jednocześnie nie nadwyrężać budżetu domowego. Niemal wszystkie knajpki, kawiarenki znajdują się w znacznie większej odległości od muzeum lub proponują ceny niekoniecznie przyjazne rodzicom :D. Dlaczego tam? Można przejść spacerkiem, wynegocjować rabaty i wcześniejsze otwarcie, a jeśli się zdarzy, że jakiś rodzic ma pod opieką drugie, młodsze dziecko nie ma problemu - są kredki, malowanki i odpowiednie krzesełka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz