Dzieci chorują. Nie znam takich, które tego nie robią. Choruje każde. Mniej lub więcej, ale jednak. No a kiedy choruje, zaczyna się problem. Można włączyc telewizor/ odpalić płytę z bajką/ grę na jednej z miliona stron internetowych... tyle, że to podziała na jakiś czas. Dopóki dziecko gorączkuje i czuje się źle leży/ siedzi i ogląda/gra. Gorzej, gdy zaczyna zdrowieć. Gorączki już nie ma, sił przybywa, a zakaz opuszczania domu obowiązuje nadal i wtedy zaczyna się rodzicielskie piekło. Ty człowieku gonisz ostatkiem sił, bo wczesniejsze czuwanie nocne przy chorym dziecięciu daje się we znaki, często gęsto wirus, który wcześniej dopadł twoją latorośl właśnie atakuje ciebie, a tu ten mały obfitujacy w energię i powracający do zdrowia stwór zaczyna sie... NUDZIĆ.
I ty masz coś zrobić.
Ja mam takie stwory dwa, więc pewnie w rodzicielskiej klasyfikacji jestem na jakiś niższych kręgach piekielnych. Stwory razem chorują, razem marudzą i razem się nudzą. Czasem też razem się bawią, ale jest to niewielki odsetek czasu w stosunku do całości.
Jestem w miarę kreatywna, w domu jest sporo zabawek, ale jak się siedzi miesiąc z chorymi dzieciakami, zamkniętym w czterech ścianach, bez możliwości wyjścia, to pomysły w końcu się skończą. A jak jeszcze po tygodniu od ostatniej choroby dzieciaki przywlekają do domu kolejny wirus i od pediatry słyszysz, że ponownie czeka cię zamknięcie... sięgnęłam po pomoc. Gazety w stylu twoje hobby, dziecięce gazety z kacikiem "zrób to sam", programy telewizyjne, itp..
I tak zaczęło się moje ... no nie będę się wyrażać, więc załóżmy, że poirytowanie.
Ja nie wiem, ale odnoszę takie wrażenie, że ludzie opracowujący tego typu projekty są:
a) singlami;
b) oderwanymi od rzeczywistości ludźmi, którzy zawsze mają w domu klej stolarski, listewki, steropianowe kule, jajka , stożki, adamaszek, filc i nie wiadomo co jeszcze;
c) artystami plastykami albo chociaż wysoce uzdolnionymi plastycznie ludźmi;
d) osobami, za których sprzata pani dochodząca lub żona/ mama;
e) istotami, których kontakt z dzieckiem polega na tym, że widzieli je na obrazku;
f) przeświadczeni, że dziecko poniżej szóstego roku życia nie ma potrzeby tworzenia.
Moim faworytem w tej dziedzinie był skądinąd zachwalany "Pan Minutka" - miłosnik kleju stolarskiego. Jako, że nie posiadam telewizora trafiłam na jego program poprzez YouTube'a. Pomysł na rysunek zrobiony piłeczkami do tenisa... bezcenny. Od pierwszych sekund oczami wyobraźni widziałam te umazane farbą piłki, realizujące teorię chaosu, odbijając się od ścian sufitu i mebli. Nie powiem zdarzają mu się projekty realistyczne, niestety większość wymaga wczesniejszych zakupów lub przygotowań, co z mojego punktu widzenia całkowicie dyskwalifikuje ten program.
Na drugim miejscu są "Kucharz duży i kucharz mały" - oraz ich pomysł na dinozaurowy obiad. Składniki i owszem, sensowne, nie wydumane, ale... już widzę te matki formujące, wraz z dzieckiem, z papki ziemniaczanej realistycznie wyglądającego stegozaura. Pomijam oczywiście w swoich rozważaniach takie, które mogą się poszczycić dyplomem z ASP. Ich stegozaury z całą pewnością przypominają pierwowzór, co jednak mają począć pozostałe?
A potem przypomniałam sobie, że sama kiedyś byłam dzieckiem, i choć było to lata temu, to jednak już wtedy ukazywały się, raz na jakiś czas, książki z pomysłami dla zabicia nudy. A że był to czas pustek w sklepach, to i wymagania są tam niewielkie. Akurat takie, by wykorzystać pomysł siedząc w domu.
Idąc tym tropem wybrałam się do Empiku. Skoro kiedyś, wydawali to może i teraz?
Wydaja i owszem. Współczesne książki poświęcone projektom na zorganizowanie czasu dzieciom i będącymi alternatywą dla telewizji lub komputera są bogate w pomysły wszelakie, pięknie wydane, obrzydliwie drogie, ale też spora część tych pomysłów jest niestety:
a) głupia - np. pomysł na klapki z kartonu. sam w sobie może i twórczy, nowatorski, ale konia z rzędem temu, kto potem przkona trzylatka by ich nie nosił na spacerze;
b) droga- fachowe kleje, farby, styropianowe lub gipsowe formy;
c) czasochłonna - projekty, które schną po 48 h, wymagają wielogodzinnych przygotowań. Faworytem jest tu u mnie dyniowy zegar - czas pracy - ponad tydzień. Wymagany prócz kleju stolarskiego ( ja mam wrażenie, że dom bez kleju stolarskiego to w dzisiejszych czasach ewenement normalnie) sprawny mechanizm zegarka.
d) bardziej absorbująca rodzica niz dziecko. Bo to za trudne, to niebezpieczne...
e) przeznaczona dla dzieci, które mają... no gdzieś tam mają realizację tego typu projektów, bo są duże i mają swój własny sposób na nudę.
I dlatego właśnie powstał ten blog. Nie z myślą o dzieciach. O nie! Z myślą o matkach, które siedzą na urlopach wychowawczych lub zwyczajnie nie mają pracy, zajmują się dzieckiem oraz domem, i których każdy dzień jest jak dzień Świstaka, choć w wyobrażeniach innych to przecież bajka nie życie. To blog dla mam, które na wiadomość, że dziecko jest chore i ma zostać w domu bez możliwości wyjścia na spacer lub plac zabaw- co często jest formą terapii psychicznej dla wykończonej matki, chcą wyjść po zapałki i wrócić za 18 lat. Dla mam, które nie mają w domu kleju stolarskiego, adamaszku i filcu, mają za to znudzone dzieci poniżej szóstego roku życia, i które coś by z nimi zrobiły, ale nie bardzo mają pomysł.
Dla zamkniętych w czterech ścianach tatusiów też, choć osobiście nie znam takich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz